Łańcucianin uczestniczył w Bałtyk-Bieszczady Tour' 2010

03-09-2010

  Tadeusz Dubiel z Łańcuta był jednym z dwóch reprezentantów Podkarpacia w ultramaratonie kolarskim Bałtyk-Bieszczady Tour, gdzie do pokonania było 1008 km w jeździe non stop. To najdłuższa i najtrudniejsza trasa tego typu w Polsce. Rozpoczęła się startem z rampy promu w Świnoujściu 21 sierpnia 2010 r. o godz. 8 rano, a zakończyła metą w Ustrzykach Górnych, w trzeciej dobie jazdy na rowerze.
  Na trasie wyścigu wśród 19 punktów kontrolnych były m.in. takie miasta jak: Drawsko Pomorskie, Piła, Toruń, Włocławek, Iłża, Radom, Nowa Dęba, Rzeszów, Brzozów, Sanok. W tegorocznej piątej, jubileuszowej edycji wyścigu wzięło udział aż 75 kolarzy.
- Sukcesem było samo ukończenie tego morderczego wyścigu - mówi Tadeusz Dubiel, który został sklasyfikowany na 27. miejscu w kategorii open i 32. w generalnej klasyfikacji z czasem 56 godz. 39 min.
- Na początku najlepsi maratończycy narzucili iście sprinterskie tempo, tak że przez Pomorze przejechaliśmy z prędkością 40-50 km/h. Przez pierwsze ok. 100 km byłem w stanie nawiązać z liderami równorzędną walkę, ale później trzeba było przymierzyć swoje siły do pokonania następnych 900 km.  Warunki pogodowe były umiarkowane, czasem lekki wiatr, bez deszczu, temperatura w nocy ok. 240C, w dzień ponad 300C, a przy rozgrzanym słońcem asfalcie nawet do 500C.  Jednak najbardziej uciążliwe były dziury na drogach, których zwłaszcza w nocy nie sposób było ominąć, stąd od mocnego trzymania kierownicy porobiły mi się odciski na rękach, tak że po drodze musiałem kupić w aptece opatrunki. Na szczęście nie miałem kraks, jedynie z powodu złamanych trzech sprych musiałem na postoju zmienić całe koło. Zajęło to ok. 5 minut z dojazdem, gdyż bardzo dobrze działał serwis i obsługa logistyczna wyścigu. Mieliśmy zapewnione posiłki regeneracyjne, głównie owoce, dużo płynów, w sumie wypiłem 20 litrów napojów, które w większości wypociłem. Na szczęście dwa razy w ciągu wyścigu można było się wykąpać i zmienić odzież, można było też spać, ale ja spałem jedynie ok. 20 minut, gdyż wszystko to liczyło się do ogólnego czasu i tak miałem średnią prędkość 24,3 km/h. Mój rzeczywisty czas jazdy na rowerze to ok. 42 godz., resztę czasu musiałem przeznaczyć na odpoczynek i posiłki. Choć na postojach, zwłaszcza w nocy bardzo gryzły komary, więc lepiej już było jechać dalej. W trasie trzeba było się zmagać z własną słabością tą fizyczną i tą psychiczną, ale dzięki silnej woli dojechałem do końca. Najgorzej było jechać od Rzeszowa w Bieszczady. Poza głową bolało mnie już wszystko, a tu jeszcze 200 km do końca i to po górkach. Do tego wyjątkowo nieostrożni kierowcy samochodów, zwłaszcza TIR-ów którzy nie zważając na to, że wąskie drogi, nie ma poboczy i brak ścieżek rowerowych, pędzili z dużą prędkością, zmiatając siłą powietrza wszystko co było na drodze. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, po rajdzie ani nie przytyłem, ani nie ubyłem – opowiada dalej Tadeusz Dubiel - a jedynie po przyjechaniu na metę w poniedziałek 23 sierpnia br. o godz. 16.45 zaraz poszedłem spać i dobrze mi się spało aż do rana. Gdy ja wstawałem z łóżka we wtorek rano, ostatni kolarze dojeżdżali do mety śpiesząc się, by nie przekroczyć limitu przejazdu trasy 72 godz.
  Tym razem zwycięzcy Bogusławowi Kramarczykowi (czas 41 godz. 2 minuty) nie udało się pobić rekordu Bałtyk-Bieszczady Tour, który wynosi 35 godzin 58 minut i należy do Zdzisława Kalinowskiego. Drugi z Podkarpackia zawodnik sanoczanin Marek Filipczak zameldował się na mecie z czasem 68 godz. i 39 minut.
  Podczas tegorocznego maratonu za pomocą BAŁTYK-BIESZCZADY ON-LINE poprzez specjalny serwis internetowy można było na bieżąco śledzić aktualne pozycje poszczególnych zawodników, dzięki nadajnikom GPS, w które został zaopatrzony każdy z 75 startujących kolarzy. Przy następnych startach naszego maratończyka z Łańcuta, dzięki takim rozwiązaniom technicznym będziemy mogli przed ekranem monitora na bieżąco kibicować w kolarskich zmaganiach. Tadeuszowi Dubielowi życzymy dużo zdrowia, wytrwałości i dalszego realizowania swojego sposobu na życie na emeryturze, którym jest jazda na rowerze.
Robert Kochman, "Gazeta Łańcucka" wrzesień 2010 r., Nr 9/183